piątek, 5 października 2018

ROZDZIAŁ 2 - Nowa zagadka.

 Nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale w końcu udało mi się dostać do wnętrza szkatuły. W środku znalazłem tylko mały notatnik w tym samym kolorze i wzorze.
 - I to wszystko? - zapytałem sam siebie z wyraźnie zawiedzioną miną. Otworzyłem go. Moje rozczarowanie się powiększyło. Większość notatek była nieczytelna. Tusz ze starości zwyczajnie się starł i rozmył. Nie mogłem nawet dojść kto konkretnie był właścicielem tego notatnika. Jednak postanowiłem przeczytać tyle ile się da, a nie było tego wiele. Gdy miałem już zrezygnować z dalszego czytania zacząłem trafiać na konkrety. Notatnik należał do samej Ladybug, o której opowiadała mi babcia Marinette. Znalazłem też to co chciałem. Wzmianki o Miraculach. Nawet więcej, niż oczekiwałem. Według opisu Miracula, to była biżuteria różnego rodzaju. W przypadku Biedronki były to kolczyki. Biżuteria połączona była z magicznymi istotami zwanymi Kwami, które właścicielowi dawały nowy wizerunek i moce. Miracula było można łączyć ze sobą, co dawało więcej możliwości. W tym celu Hawk Moth chciał posiąść Miraculum Ladybug i Chata Noir, przez co robił z ludzi potwory przy pomocy akum. Z czasem jednak przestał i stanął po stronie Kota i Biedronki. I tu zaczęło się robić dziwnie. Wrogiem stał się przyjaciel bohaterów, który chciał więcej niż sam Władca Ciem. Pragnął przejąć wszystkie Miracula jakie tylko istnieją. Między nimi a nim toczyło się wiele bitw i był to najgorszy czas dla Paryża. Miasto świeciło pustkami i wyglądało jak zgliszcza na ziemi niczyjej. W końcu wszystkich pięciu bohaterów i Hawk Moth zdecydowali się zrobić coś, co zmieni wszystko. I na tym koniec historii. Wszystko się urywa. Postanowiłem się położyć spać, ale przed tym się umyć. Poszedłem do swojej łazienki wziąć szybki prysznic. Na miejscu jednak stwierdziłem, że naleję wody do wanny i w końcu się zrelaksuję w ciepłej wodzie. Przy okazji mogłem porozmyślać o tym co przeczytałem w dzienniku. Rozebrałem się i wskoczyłem do wanny pełnej wody. Wziąłem telefon i słuchawki. Włączyłem sobie muzykę, a komórkę położyłem na półeczce obok. Zastanawiałem się, co takiego się stało, że szósty bohater stał się zły. Sam też musiał być posiadaczem Miraculum, skoro wiedział że posiadanie ich wszystkich daje władzę absolutną.

***

 Do szkoły znów poszedłem na piechotę. Nie miałem ochoty jeździć ciągle z szoferem w towarzystwie brata. Tak przynajmniej miałem święty spokój. Byłem jednak mocno niewyspany. Przez ten cały natłok myśli nie mogłem spać w nocy. Za każdym razem, gdy udawało mi się już przysnąć, to zaraz coś wyrywało mnie ze snu. Z tego powodu byłem strasznie marudny i nerwowy, co odbiło się dziś rano na kucharce. Mocno się przejęła, bo pierwszy raz widziała mnie takiego gburowatego.
 - Cześć, Jonah. - usłyszałem głos. Rozpoznałem go od razu, co wprawiło mnie w nie małe zdziwienie. Odwróciłem się. To była Trixie. Tego dnia jej włosy były rozpuszczone. Moją uwagę przykuły jej skórzana kurtka z ćwiekami na kołnierzu i podarte czerwone dżinsy.
 - H-hej... - wydusiłem z siebie i zdjąłem z głowy kaptur czarnej, grubej bluzy ukazując przy tym swoje czarne i rozczochrane włosy.
 - No co ty robisz takie wielkie oczy? - zapytała zdziwiona.
 - Na twoim miejscu bym się nie dziwił. Jeszcze wczoraj podkreślałaś jak to bardzo nie chcesz mieć ze mną styczności. - uśmiechnąłem się unosząc jedną brew do góry. No i ją zatkało. Widziałem to zakłopotanie na jej twarzy - No i widzisz? Nie masz argumentów. Więc albo twoi świetni znajomi cię kopnęli w zad, albo sobie robisz jaja.
 - Chcę być miła, to źle? - złapała mnie za rękaw.
 - Nie, to bardzo dobrze. - wyrwałem się jej - Ale ja ci zwyczajnie nie ufam. Wczoraj chciał porozmawiać ze mną mój dawny przyjaciel, a teraz śmiesznym zbiegiem okoliczności, ty. - chciałem już odejść.
 - No dobra, powiem ci prawdę, ale nie idź sobie. - poprosiła.
 - Więc słucham... - spojrzałem na nią znacząco.
 - Bez względu na wszystko co teraz powiem, chcę żebyś wiedział, że jesteś spoko i zwyczajnie zawsze się wstydziłam, ale to twoja babcia Marinette namówiła Stevena i mnie, żebyśmy zaczęli z tobą rozmawiać... - tłumaczyła - A wiesz... głupio było jej odmówić.
 - Już nic nie mów, ale dzięki za szczerość... - zmarszczyłem brwi. Po co moja babcia wtrącała się w moje relacje z ludźmi? A szczególnie z osobami, które jeszcze wczoraj miały mnie za nikogo? Postanowiłem jednak być miły - Ale skoro już tu jesteś, to możemy normalnie porozmawiać... - zaproponowałem.
 - Chyba jesteś zmęczony... co? - zapytała.
 - Aż tak widać? - ziewnąłem - Kurde blaszka... to mogłem chyba zostać w domu... - zaśmiałem się od niechcenia. Niby jakieś tematy przez całą drogę do szkoły były, ale jakoś nie szczególnie się kleiły. Chciałem powiedzieć jej o swoim odkryciu, ale bałem się że uzna mnie za wariata. Po za tym w końcu miałem okazję się komuś wygadać. Z drugiej strony zawsze mogłem zapytać babcię, ale bałem się że będzie wkurzona o to, że grzebię w rzeczach rodzinnych, które nie bez powodu są tak sprytnie pochowane. W sumie nie miałem pewności, czy to jakaś kolejna zagadka od niej dla mnie.

***

 Jeszcze chwilę rozmawiałem z Trix, aż w końcu nadjechało jej metro. Obiecałem ją odprowadzić po zajęciach. Mimo, że rozmowy średnio nam szły, jakoś dziwnie nie chciałem by odchodziła. W końcu maszyna nadjechała, a dziewczyna mnie pożegnała. No ładnie, Jonah. Zakochałeś się. Miałem ochotę śmiać się z samego siebie. Poczułem coś do osoby, na którą jeszcze kilka dni temu nie zwróciłbym głębszej uwagi. To się nazywa ironia losu. Wychodząc ze stacji wpadłem na swojego brata i jego dwóch kolesi. Noah i Chris udawali śmiech, jednak Steven pozostał poważny, co było dziwne. Z reguły to Christopher był taki cicho ciemny. Wzruszyłem ramionami i chciałem ich obejść, ale bliźniak znów zagrodził mi drogę. Robił tak przy każdej próbie ominięcia go.
 - Nudzi ci się? - zapytałem. Nie było mi do śmiechu.
 - No tak trochę. - śmiał się. Zacisnąłem pięść, po czym walnąłem go z całej siły w nos.
 - To sobie znajdź jakieś twórcze zajęcie... - dodałem. Kątem oka zobaczyłem, że zaczęła mu lecieć krew. Kumple podeszli pomóc mu się podnieść, a ja ruszyłem w swoim kierunku.
 - Jak cię gdzieś dorwę samego, to pożałujesz... - syknął.
 - Grozisz mi? A mam podejść i poprawić? - spytałem, a Steve próbował powstrzymać się od śmiechu. Westchnąłem i odszedłem. Byłem z siebie dumny. W końcu role się odwróciły. Jednak po kilku sekundach czar prysł. Zrobiło mi się zwyczajnie głupio. Wróciłem się i pomogłem wstać bratu. Ten zdziwiony otarł tylko krew.
 - Nie mogę tak, jesteś moim bratem... - zacząłem - Przepraszam... - dokończyłem i wycofałem się. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, ale przynajmniej sumienie dało mi święty spokój.



ROZDZIAŁ 1 - Początek zmian.

  - Zaraz strzelę ci w łeb, to się zdziwisz! - wrzasnąłem na brata.
 - Przepraszam, ale kim ty jesteś, by się tak do mnie odnosić? - zakpił z prowokacyjnym uśmiechem.
 - Ty parszywa gnido! - rzuciłem się na Noaha, ale ten był szybszy. Zerwał mi z twarzy okulary i popchnął na podłogę. Upadłem na plecy.
 - Nie podskakuj, okej? - połamał okulary i rzucił nimi we mnie - Pojmij wreszcie, że zawsze będę od ciebie lepszy... - dodał po czym odwrócił się, by zająć się swoimi sprawami. Już miałem wstać, gdy od tyłu zaszła go nie wysoka dziewczyna. Miała różowe włosy z grzywką na bok, które z tyłu były spięte w dwa postrzępione kuce. Ubrana była w czarną obcisłą koszulkę na ramiączkach, czerwoną spódniczkę w szkocką kratę, która ozdobiona była paskiem w ćwieki piramidki. Jej szczuplutkie nogi okryte były kabaretkami, a stopy glanami z klamrami. Stuknęła Noaha w ramię. Ten się odwrócił, a ta uderzyła go soczyście z pięści w twarz. Zszokowany upadł na ziemię. Sam byłem mocno zdziwiony. Za zwyczaj mi robiła takie "pranki". Powiedziała coś ciszej do niego. Chyba coś dziwnego, bo uciekł robiąc zniesmaczoną minę. Wstałem i podszedłem do niej.
 - Ej, Trix! - zawołałem. Chciałem coś powiedzieć, ale ta przytkała mi usta dłonią i zmarszczyła brwi.
 - Słuchaj, kolesiu. Nie zrobiłam tego, bo miałam wyrzuty sumienia i chciałam naprawić błędy. Nadal cię nie lubię. Nie chcę mieć z tobą styczności. Po za tym mam lepszych znajomych... - wyjaśniła - Zrobiłam to tylko dlatego, że od dawna chciałam dopiec twojemu braciszkowi. A teraz spadaj. - odepchnęła mnie i odwróciła się na pięcie. Poszła chyba do swoich znajomych. Nie widziałem dokładnie. Niestety bez okularów nie radziłem sobie najlepiej.
 - A to ciekawe... - zaśmiałem się pod nosem i otrzepałem bluzę i spodnie. Z jednej strony ta sytuacja mnie rozbawiła, ale z drugiej wyszedłem na lamusa, którego bronią laski. Potrafiłem się bić i to całkiem dobrze. Kilka razy w tygodniu uczęszczam na lekcje kung-fu. Z resztą stamtąd znałem Trixie. Przenieśli ją do mojej szkoły jakiś czas temu z nieznanych mi powodów. Na szczęście Noah uczył się karate. Nie wytrzymał bym z nim na wspólnych treningach.
 - Jonah Agreste! Czy wszystko w porządku? - usłyszałem głos dyrektorki - Krew ci cieknie z nosa! - podeszła bliżej, by przyjrzeć się mojej lekko poobijanej twarzy - Trzeba cię zaprowadzić do higienistki.
 - Nie, spokojnie. - zaprzeczyłem grzecznie - Dam sobie radę sam. Umyję twarz w łazience i zatrzymam krwawienie... - wytarłem szkarłatną ciecz z nosa grzbietem dłoni i szybkim krokiem podążyłem do łazienki. Na miejscu powitał mnie zapach tanich środków czystości. Spojrzałem w lustro. Myślałem, że wyglądałem gorzej. Miałem tylko kilka zadrapań na policzku i łuku brwiowym. Nos nawet nie był spuchnięty. W sumie to dziwne, że leciała mi z niego krew, bo nawet nie oberwałem w to miejsce. Możliwe, że było to z osłabienia. Ostatnio coraz mniej spałem. Męczyły mnie dziwne sny, albo słyszałem ćwierkanie wróbli w mieszkaniu. Oczywiście próbowałem ich szukać, ale nigdy nie udało mi się znaleźć ani jednego. Rodzinna rezydencja i tak kryła sporo tajemnic.

***

 Po lekcjach udałem się na trening. Ledwo się zaczął, a już byłem padnięty. A musiałem jeszcze polecieć do miejskiej biblioteki. Na dzisiejsze ćwiczenia trener chyba nie miał pomysłu. Sparing (wiem, że sparingi są głównie w boksie i judo, ale na kung-fu też coś takiego było i tak to nazywaliśmy) i walka na kije? Już kolejny raz z rzędu. Szczerze to liczyłem na coś nowego. I jak na złość trener dobrał mnie w parę z Trixie. Nie znosiłem pracy w parach. No ale musiałem to jakoś przeboleć. Wyjścia za bardzo nie miałem. Stanąłem naprzeciw przeciwniczki trzymając gardę. Ona zrobiła to samo. Nie chciałem tego robić z nią. Była dość drobna i bałem się, że zrobię jej krzywdę. Ta nagle rzuciła się na mnie. Poszarpaliśmy się chwilkę, po czym powaliła mnie i przygwoździła mnie do podłogi. Poszło jej tak łatwo, gdyż nie wysilałem się jakoś szczególnie. W tym właśnie momencie ustaliśmy w bezruchu jak kamień. Chyba pierwszy raz w życiu mogłem zobaczyć jej oczy z tak bliska. Były duże, otoczone długimi czarnymi rzęsami i cieniami do powiek. Tęczówki miała jasne i złote niczym bursztyny. Po chwili zobaczyłem jak rumieńce pojawiły się na jej twarzy. Zaśmiałem się. Ta speszona zeszła ze mnie. Chciałem iść napić się wody, ale Trix podstawiła mi nogę i z hukiem padłem na glebę jak kłoda.
 - Och... - prychnąłem - Jak ja cię nie znoszę... - uniosłem się na łokciach i spojrzałem w jej stronę. Kąciki jej ust uniosły się delikatnie w uśmiechu satysfakcji.
 - Ja ciebie bardziej. - wzięła kij i strzeliła mi nim w głowę.

***

 Trening dobiegł końca. Nie był szczególnie męczący. W sumie to się rozbudziłem. Doszedłem też do wniosku, że Trixie da się lubić, ale ona tego unika. Nie wiem jaka była tego przyczyna, ale wydawała się być bardzo ciekawą osobą. Odprowadziłem ją na przystanek metra po czym sam udałem się do miejskiej biblioteki. Liczyłem, że może tam znajdę coś na temat dawnych strażników Paryża. Nie znalazłem nic po za starymi gazetami. Jednak postanowiłem je przejrzeć. Zawsze mogłem znaleźć coś ciekawego. Usiadłem przy stoliku, który był najbardziej na uboczu. Ciężko czytało się bez okularów, ale jakoś dawałem radę. Naprzeciw mnie usiadł Steve.
 - Czego chcesz? - zapytałem oschle. Był sam - Już nie robisz za przydupasa mojego brata? - przewróciłem stronę z wrednym uśmiechem.
 - Nigdy nie twierdziłem, że tak jest. - odparł.
 - Słuchaj, ja nie wiem czy to jakiś podstęp, czy co tam innego, ale nasza przyjaźń została dawno skończona. Daj mi spokój, chcę czytać. - machnąłem ręką, by sobie poszedł.
 - Jak sobie chcesz. Chciałem porozmawiać, ale jak zwykle ty zawsze wolisz książki od ludzi. - wstał i odszedł.
 - Jak mi przykro... - powiedziałem sarkastycznie. Nie wiem czy słyszał, czy też nie. Nie obchodziło mnie to. Dalej zawzięcie przeszukiwałem gazety. Nie znalazłem nic, co mogło by w jakiś sposób naprowadzić mnie na jakiś trop. Jedno wielkie śmierdzące nic.

***

 Zrezygnowany wróciłem do domu. Rodzice świętowali udaną wystawę projektów. Mnie to nie dziwiło. Z reguły ciągle byli na piedestale, jeżeli chodzi o te modowe klimaty. Chyba nie pasowałem do tej rodziny. Noah wyraźnie szedł w ich ślady, a ja? Całymi dniami zamykałem się w sobie i tkwiłem z nosem w książkach. Może Steven miał rację? Zrobiło mi się głupio. Matka zignorowała moją obecność, jedynie ojciec mnie zauważył.
 - Witaj synu, dlaczego tak późno wróciłeś? - podszedł do mnie. Spostrzegł ślady otarć na mojej twarzy - Kto ci to zrobił?
 - Przewróciłem się na schodach w bibliotece. A wracam tak późno, bo właśnie tam się zasiedziałem po treningu. Ale już się biorę za ćwiczenie nauki gry na pianinie. - zrobiłem przepraszającą minę.
 - Odpuść dziś sobie to pianino. Nic się nie stanie jak jeden raz nie poćwiczysz. - poklepał mnie po plecach.
 - To ja idę do siebie... - zaśmiałem się nerwowo i uciekłem po białych schodach do pokoju. Zamknąłem drzwi. Rzuciłem torbę i kurtkę gdzieś na podłogę, gdzie leżało kilka rozwalonych książek. Usiadłem przy biurku i wyciągnąłem z szuflady różową szkatułkę. Z szafeczki wyciągnąłem kilka drutów, śrubokrętów i innych rzeczy, które mogłyby mi pomóc otworzyć szkatułkę.

__________________________________


No i proszę bardzo, ciąg dalszy.
Link do Wattpada
https://www.wattpad.com/638982141-miraculous-the-new-guardians-time-bomb-rozdzia%C5%82-1

czwartek, 4 października 2018

PROLOG - Opowieści przy kominku.

Siedziałem w ławce i obserwowałem deszcz odbijający się o szyby okien. Byłem zmęczony. Do późnej nocy czytałem o upadku Luwru. Często odwiedzałem jego pozostałości, które przez prawie sto lat niszczały zapomniane i zostawione same sobie. Jednak ten dzień był dla mnie szczególnie dołujący. Rocznica śmierci dziadka. Zmarł gdy miałem z dziewięć lat. Miał na karku 109 wiosen. Jak na swój wiek trzymał się bardzo dobrze i pewnie żył by dalej, gdyby jakiś typ nie zamordował go dla kilku papierków w portfelu. Uwielbiałem, gdy razem z babcią opowiadali mi o dawnym Paryżu. Teraz to miasto przypominało bardziej metropolię że starych kreskówek czy gier o przyszłości. Nawet trawa w parku była sztuczna. Książki i zeszyty zastąpiły tablety. Sam z siebie nie chciałem nadążać za tym wszystkim. Słowa pisane na papierze miały dla mnie większe znaczenie, niż te na ekranie. Nagle zabrzmiał sygnał oznaczający koniec zajęć. Spakowałem wszystko do torby i chciałem już wyjść, ale zatrzymała mnie pani Campbell. Całkiem sympatyczna blondynka, jakoś około czterdziestki.
- Jonah, zaczekaj. - poprosiła.
- Coś się stało? - zapytałem z lekkim uśmiechem. Nie chciałem jej pokazywać, że mam gorszy dzień.
- Dziś rocznica śmierci twojego dziadka, który swego czasu oczarował świat. Widzę, że nadal to przeżywasz, mimo tylu lat. Może chcesz się wygadać? - obdarowała mnie troskliwym uśmiechem.
- Jest mi smutno, ale czasu nie cofnę. Po prostu chcę okazać mu jakiś szacunek swoim dzisiejszym milczeniem. - mruknąłem - Przepraszam pani Campbell, ale spieszę się do domu. Chciałbym zdążyć trochę poczytać i przy okazji dotrzymać samotnej babci towarzystwa. - poprawiłem pozycję okularów na nosie. Kiwnąłem głową na pożegnanie i wyszedłem z klasy. Westchnąłem głęboko. Pospiesznym krokiem ruszyłem do szatni. Nie chciałem wpaść przypadkiem na Noaha i jego dwóch przygłupich kolesi. Kim był Noah? Moim bratem, konkretnie bliźniakiem. Jednak gdyby nie identyczne twarze, to każdy uważał by nas za dwie obce sobie osoby. On lubił wygłupy, zabawę i popisywanie się. Przyjemność sprawiała mu kasa i bycie zadufanym w sobie lalusiem. Od samego początku rywalizowaliśmy między sobą. Z czasem dałem sobie spokój, jednak on nie odpuszczał. Często traktował mnie jak śmiecia dlatego, że nieco odstawałem od reszty.

***

Wyszedłem z budynku. Na dworze lało jak z cebra, a niebo było ciemne od chmur. Już miałem iść przed siebie, gdy nagle poczułem mocne pchnięcie w plecy. Upadłem że schodów prosto w kałużę. Woda ciekła ze mnie jak z psa.
- Ty patrz jak chodzisz! - usłyszałem wredny śmiech brata. Wstałem z ziemi i odgarnąłem czarną grzywkę z oczu, a mokre okulary przetarłem suchą częścią rękawa.
- Daj spokój, Noah! Szkoda na niego czasu! - kolejny zacieszał jak hiena. Nosił imię Steven. Swego czasu byliśmy dobrymi kumplami, ale nasze drogi się rozeszły. Trzeci mówił najmniej z nich. Nazywał się Chris. Sprawiał pozory przybłędy ich paczki, ale zdecydowanie był najgorszy z nich. Normalnie bym podszedł do brata i mu przywalił, ale było ich trzech, więc nie miałem szans. Nie chciałem się bardziej ośmieszyć i skompromitować. Zacisnąłem pięści i w milczeniu poszedłem w swoją stronę, słysząc ich śmiechy za plecami. Nie chciałem im pokazywać, że można mnie zranić. Wtedy w ogóle wyszedł bym na jakiegoś mięczaka.

***

 Wszedłem do domu cały przemoczony. W zasadzie, to była dość spora rezydencja należąca do mojej rodziny. Standardowo. Matka zajęta ćwiczeniem poz przed nadchodzącym pokazem projektów mojego ojca, a on sam siedział zamknięty w swoim gabinecie. Także ja i Noah uwagę ze strony rodziców mieliśmy zerową. Być może dlatego brat bywał taki okrutny. Chyba jedyną osobą, która poświęcała mi najwięcej uwagi i rozmów to była babcia Marinette. Ostatnio minęły jej 118 urodziny. Sam byłem pod wrażeniem, że w tym wieku potrafiła wychodzić na zakupy czy spacery. Nigdy nie skarżyła się, że coś ją boli. Była dziwną i ciekawą osobą. Przenigdy nie rozstawała się ze swoimi czerwonymi kolczykami. Mimo iż dostała od moich rodziców wiele pięknych par, to ani razu ich nie założyła. Cóż... możliwe, że był to jakiś prezent od dziadka dla niej, z czasów młodości do którego miała ogromny sentyment. O dziwo nie powitała mnie w progu jak za zwyczaj. Przeszukałem więc ogród, jej pokój, piwnicę, garaż i wiele innych pomieszczeń. Znalazłem ją dopiero w naszej prywatnej bibliotece. Siedziała przy kominku i przeglądała stare zdjęcia z czasów, gdy mojego ojca jeszcze nie było na świecie. Jej długie siwe włosy opadały na jej drobne ramiona.
 - Cześć, babciu! - przywitałem się.
 - Cześć, Jonah! - spojrzała na mnie z uśmiechem, który nagle znikł - Dziecko! Co to się stało, że wyglądasz jak po wojnie?! - zapytała ze zmartwieniem w głosie.
 - Nic takiego. Wpadłem w kałużę i nie zdążyłem się przebrać, bo szukałem ciebie po całym domu. - usiadłem w fotelu naprzeciw jej - Ogólnie ten dzień nie należał do najlepszych... - postanowiłem zmienić temat - Co tam sobie przeglądasz? - dobrze wiedziałem co, bo znam ten album na pamięć.
 - Stare zdjęcia. Ostatnio miewam coraz częstsze problemy z pamięcią. Boję się, że zapomnę o dziadku i jak wyglądał... - mruknęła pod nosem. Zrobiło mi się jej żal. To było przykre, jednak bardzo często przeglądała zdjęcia ludzi, którzy od dawna nie żyją, bo ta nie chce ich zapomnieć.
 - Cóż... - chciałem ją jakoś rozweselić - Słyszałem już historie o Alyi, Chloe, Nino, ale o dziadku mało mi mówiłaś. Jak zapomnisz, to zawsze będę ci przypominał. Nawet nie wiem jak się poznaliście!
 - Na początku byłam bardzo wrogo nastawiona do Adriena... - zaczęła swą historię. Opowiedziała mi wiele wspaniałych rzeczy. Płakała gdy wspominała o ślubie, lub o tym gdy dowiedziała się, że mój ojciec przyjdzie na świat. Później jednak zmieniła temat. Zaczęła mówić coś o jakiś superbohaterach, którzy byli strażnikami dawnego Paryża. Z początku myślałem, że robi sobie ze mnie żarty. Pierw mi narysowała podobizny każdego z osobna. Potem powiedziała o Miraculach i Kwami, które dawały właścicielowi moce, o których mi się nie śniło. Najbardziej spodobały mi się historie o Chacie Noir.

***

Dochodziła godzina dwudziesta trzecia. Widziałem, że babcia powoli robiła się senna, więc postanowiłem ją odprowadzić do pokoju. Przez całą drogę słuchałem, że mam oczy takie same jak dziadek. Nie przeczyłem, bo po części tak było. Co prawda były nieco skośne, ale tęczówki były soczysto zielone. Mój brat Noah posiadał niebieskie oczy. Gdy odprowadziłem ją do pokoju, znów zakradłem się cicho do biblioteki. Nie bez powodu opowiedziała mi ot tak o strażnikach Paryża i jakiś Miraculach. Czułem, że jej opowieść miała drugie dno, bo zawsze tak było. Postanowiłem przeszukać bibliotekę. Być może były tam jakieś stare gazety, albo coś innego co mogłoby dać mi jakiś trop. Przekopywałem się przez stosy książek, aż w końcu zrezygnowany trafiłem na sprytnie schowaną szkatułkę, za atrapą opasłych tomiszczy. Była nie wielka, cała różowa w białe groszki, a brzegi ozdobione były czarną koronką. Miała wiele obtarć i zniszczeń, więc musiała mieć swoje lata. Niestety za nic nie chciała się otworzyć. Próbowałem chyba wszystkiego. Powoli robiłem się padnięty, więc zabrałem szkatułkę ze sobą do pokoju. Szedłem ostrożnie, by nikt mnie nie usłyszał.


__________________


Witam wszystkich na moim nowym blogu. Jak widać jest on o tematyce Miraculous.
Trochę się napociłam nad pomysłem, więc mam nadzieję że motyw historii jest dość oryginalny i ciekawy. Postaram się rozbudować bloga jak najszybciej potrafię.
Historia pisana jest również na Wattpad
Oto link
https://www.wattpad.com/637779869-miraculous-the-new-guardians-time-bomb-prolog
Jednak na blogu pojawi się więcej informacji dotyczących postaci i miejsc, na Wattpadzie będę dawać niestety tylko arty i krótkie opisy. Nic po za tym.
Tak więc dziękuję za odwiedzenie bloga i zapraszam ponownie ^^